O godzinie 16 do naszego mieszkania wpadają koledzy Nihita. Jeden z nich ma urodziny. Stawiają sobie za cel pokazanie nam ile się da w ciągu jednego wieczoru, ale za to miejsc i smaków, których nie znajdzie się w przewodnikach, lub do których turyści nie docierają tak często. Jedziemy zatem do National Park of Mumbai, swoistego odpowiednika nowojorskiego Central Park, będącego płucami tego najbardziej zanieczyszczonego miasta. Poza piękną fauną i florą, spotykamy się z kolejną ciekawostką lokalną - olbrzymią ilością par, które tutaj, w ustronnym miejscu umawiają się na randki. Jak się okazuje, publiczne okazywanie uczuć nie jest w Bombaju dobrze postrzegane. Podziwiamy panoramę miasta pogrążonego w smogu, wypijamy pepsi zagryzając ją ogórkiem z przyprawami i ruszamy na kawę. Dajemy się namówić na spróbowanie lokalnej słodyczy - PANu. PAN to nasypany na liść kruszony lód, polany syropem (o wybranym smaku) oraz czekoladą. Agata wybitnie protestuje po pierwszym kęsie, ja zjadam dwa - smak zupełnie inny i niepodobny do czegokolwiek. Następnie jedziemy na lokalną dyskotekę, na której gadamy, tańczymy i oczywiście - jesteśmy lokalną atrakcją dla pozostałych uczestników zabawy. Namówieni przez Nihita, kusimy się na drinka o złowieszczej nazwie "Vodka on Fire", będącego specyficznym rodzajem serwowania sambuci. Rytuał wyglądał następująco - barman, nalewał alkohol do kieliszka, podpalał miksturę, odchylał głowę, trzymając ciebie za brodę. Ty - otwierasz usta a barman płynnym ruchem, wlewał płonący płyn do gardła, jednocześnie zamykając tobie usta i "mieszając" płyn trzęsieniem całej głowy - efektownie i smacznie.
Późną nocą wracamy do domu. Spijamy z naszymi współlokatorami piwa, chwilę gadamy i zapadamy w upragniony sen.