Po zakończonej podróży, decydujemy, że w czwórkę pojedziemy taksówką na lotnisko - tam zostawimy bagaże i wrócimy do centrum, połazić trochę po Colabie. Po drodze Kasia z Tomkiem robią małe zakupy alkoholowe (jak się później okazało, niestety - wszystkie butelki zostały potłuczone w Amsterdamie) i zostawiamy bagaże w przechowalni. Wsiadamy w dwie riksze i dojeżdżamy do stacji kolejki miejskiej. Dla mnie i dla Agaty, to zupełnie nowe doświadczenie - nie próbowaliśmy jeszcze tego środka komunikacji. Nasi towarzysze - zapewniają, że jest ok. Co ciekawe - w kolejce miejskiej obowiązują 2 rodzaje wagonów - męski i damski, nie decydujemy się na opcję genderową i wszyscy razem wsiadamy do wagonu. Kolejka jest wybitnie zatłoczona, ale dowozi nas na miejsce, z którego idziemy oglądać Gateway of India i spacerujemy po Colabie. Nie odmawiamy sobie oczywiście lokalnych przysmaków ulicznych, oraz niejednego piwa, które owinięte w chusty, konsumujemy na krawężnikach, wymieniając się naszymi doświadczeniami z podróży. Jest miło i gorąco, ale czujemy już trochę, że to koniec i niedługo będziemy musieli wrócić do polskiej rzeczywistości.
Wracamy na lotnisko znów - kolejką, a następnie jedną rikszą (tzn, że w małym tuk tuku, ciśniemy się w 5 osób). Ustalamy cenę za kilometr, ale cyferki na taksometrze, przeskakują jak szalone - już wiemy, że trzeba będzie się wykłócać. Poprzedni kurs, w drugą stronę kosztował nas 50 INR - tutaj - jesteśmy w 1/3 drogi a licznik wskazuje już grubo ponad 200. Dojeżdżamy na lotnisko i zaczynają się pertraktacje, które szybko zamieniają się w ostrą kłótnie - riksiarz chce grubo ponad 350, my tłumaczymy, że to cena z kosmosu (taxi prepaid, kosztowałaby nas 250), musimy zastosować metodę ostateczną - krzyku i straszenia policją, która szybko się zjawia, ostatecznie riksiarz, widząc mundurowych odjeżdża, ściskając 200 INR w ręce - i tak dużo.
Na lotniska w Indiach, nie można wejść i z nich wyjść. Jeśli przekroczysz bramę strefy odlotów (przed odprawą, kontrolą bezpieczeństwa), po okazaniu ważnego biletu i paszportu - musisz na tym lotnisku już tkwić. Decydujemy się pogadać godzinę na dworze, a następnie - licząc na możliwość wzięcia prysznica - wchodzimy na lotnisko. I tutaj, spędzimy już resztę czasu, nie znajdując prysznica, pijąc piwo za 600 INR (zbrodnia w biały dzień!). Około północy żegnamy Kasię i Tomka, a sami udajemy się do naszej bramki, z której już za godzinę wsiądziemy do naszego samolotu... Wakacje powoli się kończą...